O Boliwii kilka słów

with Brak komentarzy

Boliwia jest nieoczywista. Jest dzika, nieprzystępna, ale i uśmiechnięta i przyjacielska. Zamknięta i otwarta zarazem. Jest trochę pokrzywdzona i mam wrażenie, nie radzi sobie w dzisiejszym świecie.

Przez Boliwię przemknęłam i ciągle czuję niedosyt. Jeepem przez Salar, potem w autobus w Uyuni i noc w Potosi. Zatrzymaliśmy się na 1 dzień. Znajomi chcieli zobaczyć byłą kopalnię srebra. Góra - Cerro Rico - nazwana tak za bogactwa, jakie miało jej wnętrze. Hiszpanie skazali tam na śmierć poprzez niewolniczą pracę tysiące indian. Gdy zabrakło srebra, zaczęto wydobywać cynę. Do dziś, lokalni górnicy ciężko pracują na kawałek cyny. Muszę wspomnieć, że także małe dzieci zagania się do pracy. Małe, ponieważ wejdą w każdą szczelinę. Nie dla mnie turystyczna wizyta w kopalni - jakże sprytnie przygotowana z zakupem liści koki i wódki dla El Tio oraz dynamit i papierosy dla górników. Zwiedzanie ze smutną historią w tle - góry, prawie wyłuskanej z jej bogactwa do cna. Chodziłam trochę po mieście i miałam wrażenie, że jest ono obojętne na wszystko. Smutne, biedne i zapracowane.

La Paz. Chaos i też obojętność - tak je zapamiętałam. Ha - i soroche 🙂 Przeklęty ból głowy. Brak oddechu. W końcu to wysokość 3600 m n.p.m.  Koleżanki szalały na zakupach - ja się wlekłam za nimi i marzyłam o tym, by usiąść i odpocząć. Poobserwować. Tak naprawdę miasto zaledwie liznęłam... ale tak jak lizaka przez papierek.

Copacabana Isla del Sol. Hmm może jestem dziwna - ale nic nie mam do opowiedzenia. Nic.

Najciekawsi byli ludzie. Niestety z niewieloma udało mi się porozmawiać. Marco - nasz kierowca, przewodnik i kucharze jednocześnie na 3-dniowym tripie po Salar. Przeprowadził się z rodziną z Cochabamby do Uyuni. Za pracą oczywiście. Człowiek  - oaza spokoju, nie zagłębiając się w szczegóły, na Jego miejscu w wielu momentach szlag by mnie trafił. Podejrzewam, że wrodzony luz Latynosów i wszechobecne słowa tranquilo y mañana, pozwoliły mu na opanowanie w każdej sytuacji. Przesympatyczny i przemiły facet. Do tego świetny kierowca i kucharz! Na myśl o steku z wikunii do dziś ślinka mi cieknie!

W Potosi zagubieni w gąszczu uliczek, prowadzących w górę i w dół, pomiędzy busami i autami postanowiliśmy się zapytać kogoś o drogę do hostelu. Niby trasa prosta, wg mapy oczywiście. Jednak 4 000 m n.p.m. i kręta ulica była ponad siły. Napotkana przesympatyczna, młoda dziewczyna, zawołała nam taksówkę, podwiozła pod hostel 🙂 Nawet z moim średnim hiszpańskim świetnie mi się rozmawiało.

Mam niedosyt i wrażenie, że wiele rzeczy mi uciekło. Przeleciało niepostrzeżenie. Kolejne miejsce, do którego chciałabym wrócić. Odkryć ponownie.