Mówi się, że Peru nie ma pięknych plaż. I to jest prawda. Piasek jest brudny, na brzegu mnóstwo śmieci i worków foliowych a woda w ocenie jest chłodna (lekko mówiąc).
Jednak jest coś pięknego – to szum fal, obserwowanie pływów, aż wreszcie cudowne wschody i zachody słońca. Sama nie wiem, co jest bardziej urzekające poranki czy wieczory.
Na północ Peru wybrałam się w „amerykańskie” lato, czyli w 2 połowie stycznia. Jest to pora deszczowa, lecz także szczyt sezonu. Gdy w Andach i dżungli leje deszcz, na wybrzeżu jest idealna pogoda na plażowanie i surfowanie. W miarę sucho i bardzo gorąco. Powodem takiego zróżnicowania są Andy, które zatrzymują chmury, nie pozwalając na obfite opady deszczu.
Przystanek 1. Piemientel.
Pierwszy przystanek to okropne Chiclayo. Panuje tam hałas, ogromny ruch i wszędzie jest brudno. Dlatego warto wskoczyć w colectivo, by po półgodzinnej jeździe, zatrzymać się w Piemientel. Jest to mała, rybacka mieścina. Piasek – szary, plaża pełna śmieci, ale za to jest tam cudowne, drewniane molo. Ciągnie się ono jakby w nieskończoność, powoli wkradając się w ocean. Na horyzoncie widać zacumowane kutry rybackie, a pelikany dryfują na falach. Gdzieniegdzie można zobaczyć słynne łodzie z trzciny totora, zwane „cabellitos” de totora, czyli koniki z totory. Dziś używane głównie do pływania z turystami, a nie połowu ryb.
Po tak pięknym wieczorze, aby nie zostać w Chiclayo na kolejny dzień, kupiliśmy bilety na dzienny autobus do Mancory. A co tam! Zobaczmy osławioną mekkę surferów. Jazda Panamericaną była dość ciekawa. Autobus pędził jak szalony, a my mieliśmy nadzieję, że dojedziemy cało do celu. Po drodze mijaliśmy pola ryżowe, małe wioski, a także pustynne pustkowia. Niestety w okolicy Piury nadal są widoczne skutki powodzi z 2017 roku z marca. Wtedy to el Nino spowodował, ogromne opadu deszczu na północy kraju. Z lawiną błota zmyło się wiele wiosek. Jak widać na zdjęciu, części trasy do dziś nie odbudowano.
Ciekawostką jest, że Panamericana jest najdłuższą drogą czy raczej siatką dróg na świecie. Ma około 30 tys. km. Zaczyna się na Alasce i kończy na Ziemi Ognistej w Ushuaia, niestety na odcinku ok. 100 km pomiędzy Panamą a Kolumbią nie ma połączenia drogowego i przesmyk Darien trzeba pokonać drogą morską.
Przystanek 2. Mancora.
Późnym wieczorem dotarliśmy do Mancory. Obudziłam się bladym świtem akurat na wschód słońca. Cudowne uczucie. Szum kilkumetrowych fal, chłodna bryza i błękit nieba zapowiadający kolejny upalny dzień. Plaża jest pusta, piasek jeszcze nie nagrzany, szumią fale. Cudowne uczucie. Nocowaliśmy w ostatnim bungalowie przy plaży. Za nami tylko budka strażników i pustka. W okolicach Mancory są plantacje mango. Najpyszniejsze owoce.
Mówi się, że Mancora jest gwarna, pełna surferów i wszędzie są imprezy. Pewnie jest w tym trochę prawdy, samo centrum jest pełne knajp i barów. Jednak należy zauważyć, że miasto jest na trasie do Ekwadoru, zatem wielu ludzi się tu po prostu zatrzymuje na odpoczynek. Osobiście polecam noclegi na samych północnym skraju — tuktukiem dojedzie się do centrum za kilka soli. No i można się przespacerować brzegiem oceanu. Tylko najpierw trzeba nałożyć grubą warstwę kremu z filtrem, ponieważ bliskość równika powoduje, że słońce pali niemiłosiernie.
Wprawdzie kusił mnie Ekwador, który był tuż „za rogiem” – lecz zdecydowałam się na jazdę w dół. Plan przecież miałam na Północne Peru.
Przystanek 3. Huanchaco.
Jednym z miejsc, w którym się zatrzymałam, było Trujillo. Czyste, ładnie odnowione — słowem nudne. Miasto zostało odmalowane na przyjazd papieża Franciszka, który odwiedził Peru kilka dni przede mną.
Oczywiście od razu rozejrzałam się za colectivo, które zawiezie mnie do Huanchaco. Słyszałam, że wiele osób na nocleg wybiera właśnie tę miejscowość.
Na plaży byłam rano. Wprawdzie ocean ten sam, ale brzeg zupelnie inny. Kamienisty brzeg, duże pływy. Po nocnym odpływie, ocean powoli wracał na swoje miejsce. Tymczasiem jednak, dzieciaki i dorośli brodzili w wodzie w poszukiwaniu krabów i innych żyjątek. To będzie pyszny obiad! Huanchaco samo w sobie jest zwykłym miasteczkiem nad wodą, nic specialnego. To położenie nad oceanem czyni z niego miejsce, gdzie zaglądają turyści i miejscowy kiedy chcą odpocząć. Jak przystało na nadmorską miejscowość nie mogłą zabraknac też mola. To trzeba przyznać, że jest śliczne. Doskonałe na południowy odpoczynek w ceniu daszku, na ławeczce.