Jezioro Bunyonyi to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie do tej pory widziałam. Prawie nie ma tu komarów, ponieważ jezioro leży na wysokości ponad 2 tysięcy metrów. Można się w nim kąpać bez obaw. Otoczone jest pięknymi pagórkami, pokrytymi tarasami uprawnymi. Do odkrycia jest 29 wysepek. Nazwa jeziora oznacza po prostu "miejsce wielu małych ptaków", a to dlatego, że ponoć mieszka tu około 200 gatunków ptaków.
Bardzo chciałam poznać bliżej to miejsce, jak i lokalne społeczności. Skorzystałam z usług lokalnych przewodników i wybrałam się na trzy dniowy rejs canoe po jeziorze. Jednak zanim tam dotarliśmy, musieliśmy odbyć dość "dynamiczną" podróż.
W drodze nad jezioro Bunyonyi
Cała nasza przeprawa z Fort Portal do Kabale wydawała się banalnie prosta - oczywiście taką w rezultacie nie była. Dowiedziałam się, że mamy tylko jeden bezpośredni, nocny autobus. Nie przerażają mnie nocne autobusy, do tego popytałam ludzi i okazało się, że nawet jak w nocy przyjedziemy do Kabale, to będziemy mogli zostać w autobusie do świtu. Tak byśmy bezpiecznie mogli iść dalej. Super! To tyle teorii a teraz praktyka.
Nocna zmiana
Autobus niestety nie przyjeżdżał, coś się wydarzyło na trasie i osoba z firmy przewozowej upchnęła nas wraz z kilkunastoma innymi osobami do małego busa. Ilu nas było w środku? Nie wiem. Ja z synem siedzieliśmy na przedzie wraz z kierowcą nr 1, który rzucił bluzę na hamulec ręczny i tam się usadowił, kierowca nr 2 zajął swoje miejsce. Ruszyliśmy z impetem. Było wesoło - ludzie śmiali się, rozmawiali. O dziwo niemowlaki, których było na pokładzie sztuk 3, nie plakały - może przyzwyczajone do ciągłego hałasu, a może w chustach, tak blisko matek czuły się po prostu bezpiecznie. Jechaliśmy jak szaleni, nawet w trakcie strasznej burzy, jaka nas dorwała w Parku Narodowym Queen Elizabeth. Już miałam wizję, że nasze plecaki - przymocowane na dachu przemokły na wskroś i czeka nas suszenie zamiast wycieczki.
Zupełnie niespodziewanie ok. 1.30 byliśmy już w Kabale. Jak tylko się zatrzymaliśmy, ludzi zaczęli się wynurzać w ciemność, część przysiadła w kuckach pod ścianą i czekała. W ciągu sekundy pojawiło się kilka moto taxi. Kierowcy krzykami przekonywali do swoich usług. My nadal siedzieliśmy w aucie. Przez moment zastanawiałam się, czy i tu możemy przeczekać do rana, gdy usłyszałam:
- Co wy tu jeszcze robicie? Dlaczego nie wychodzicie? - to kierowca.
- Powiedziano nam, że możemy zostać bezpiecznie w autobusie do rana - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ale to nie jest autobus, musicie wyjść.
- Gdzie? Czy bezpiecznie jest poczekać tu do rana? Powiedzieli nam, że możemy poczekać w aucie! - upierałam się jeszcze przez chwilę. Całe szczęście, że miałam przypiętą pinezkę na tanim hostelu w Kabale - tak na wszelki wypadek. Gdy już wiedziałam, że nic nie ugram, poprosiłam, aby nas zawieźli do hostelu. Kilka chwil potem śpiący recepcjonista pokazał nam pokój. Oby do rana.
Na prostej
Hostel nadawał się akurat na taki szybki nocleg, bez śniadania i z płatnym WiFi. Karta też mi się skończyła - więc nie miałam niestety kontakty z hostelem - gdzie już na nas czekali. Chłopak z hostel zawołał nam bodaboda i ruszyliśmy nad jezioro. Muszę przyznać, że jazda na motorze jako bodaboda to jest coś, czego trzeba w Afryce spróbować. Była też to jedna z nielicznych atrakcji, która podobała się mojemu Michałowi. Cóż, ówczesnemu nastolatkowi ciężko jest dogodzić.
Gdy dojechaliśmy nad jezioro, okazało się, że ceny dopłynięcia do naszego hostelu są 4 razy wyższe. Prawda jest taka - każdy chciał zarobić na białym turyście. Niestety. W końcu, po długich negocjacjach, wybraliśmy wydrążone w eukaliptusie canoe. Decyzja była prosta - po pierwsze nie bardzo zależało mi na czasie, po drugie kwota za moto łódź, jaką mi podali, była szaleńcza. Do tego brak aktywnej karty utrudniał mi kontakt z hostelem, i tym samym pozbawił normalnego transportu.
Niemniej jednak cisza, spokój, tylko odgłos wioseł - to był coś cudownego. I wartego każdych pieniędzy.
Śniadanie już jedliśmy na miejscu z widokiem na jezioro Bunyonyi.
Relaks nas Jeziorem Bunyonyi
Najszybszym środkiem lokomocji wokoło jeziora są oczywiście łodzie motorowe. Od świtu do zmierzchu (a niekiedy też po zmroku) krążą wypełnione ludźmi i towarami łodzie.
Ostatnimi czasy, nad brzegami jeziora powstają luksusowe resorty. Już tylko nieliczne wysepki pozostają w rekach lokalnych mieszkańców. Jako że klimat nad jeziorem jest niemalże doskonały, lokalni dygnitarze wykupują ziemie od tubylców, by właśnie tutaj spędzać weekendy, a potem żyć na emeryturze.
Ja wybrałam malutki hostel OM Hostel Bunyonyi. Powstał on z inicjatywy miłośników jeziora z Japonii, a prowadzony jest i wspiera bezpośrednio lokalną społeczność.
Będąc nad jeziorem, z całą pewnością trzeba spróbować raków. W sumie można je dodać do każdego dania. W menu było: curry z rakami (crayfish), makaron z rakami czy po prostu z warzywami. Na samą myśl już cieknie mi ślinka!
Z naszego hostelu prowadziło kilka ścieżek - którymi można było dostać się na okoliczne wzgórza - by podziwiać widoki na jezioro czy zachwycać się pięknymi zachodami słońca.
O wyspach, jakie udało mi się zobaczyć i napotkanych ludziach, można przeczytać w części 2 o jeziorze.